niedziela, 19 marca 2017

Texas - 44 godziny

Żegnając się z rodzinką z Teksasu obiecałem im, że jeszcze tu wrócę. I nie minęło pół roku i oto jestem. Co prawda na mniej niż 48h, ale jestem :) Decyzje o kupnie biletu podjąłem pod wpływem dwóch czynników. Po pierwsze pomysł wyszedł od Ani, która zachęciła mnie, abym przyleciał na polski festiwal. Co nie zmienia faktu, że głównym powodem jest odwiedzenie przyjaciół i rodziny. Po drugie tego samego dnia, jak o tym pomyślałem, otrzymałem email od hosta z Teksasu, w którym informuje mnie, że rodzinie bardzo brakuje mojej osoby oraz, że tęsknią. I jest to najlepszy przykład na to, że program au pair to nie tylko praca, ale również coś więcej. Chwilę później potwierdziłem z obecną rodziną, iż tego weekendu mogę wybrać się do Teksasu :)

Był to niezwykle intensywny weekend. Już pierwsze spotkanie z C na lotnisku mile mnie zaskoczyło. Nie spodziewałem się, że moje nogi będą chciały biec, aby jak najszybciej uściskać się z nią :) Zawsze lubiłem czytać o takich "rajdach" na lotnisku. Fajne uczucie. Cieszę się, że mogłem tego doświadczyć. 

Z racji, że przyleciałem bardzo późno, a miałem niewiele tylko ponad 43 godziny, wstałem wcześnie rano, aby jak najdłużej nacieszyć się tą wizytą. Poszliśmy na rodzinny spacer, gdzie byłem pod sporym wrażeniem, jak to bliźniaki podrosły i chodziły bez niczyjej pomocy. O dziwo poznały mnie i było mi z tego powodu bardzo miło. W końcu, jakby miały nie poznać osobę, którą przez rok czasu: karmiła, zmieniała pieluchy i dostarczała radości co nie miara :D Przy okazji zahaczyłem też po sąsiedzku o pewien dom, który został przystrojony na Halloween. Wspominałem o nim już na blogu <klik>.




Po południu pojechałem do Ady i Grześka. Gdzie Grzesiek zoranizował rogrzewkę z najlepszym, jak dla mnie, bo miodowym Jackiem Daniel'sem. Następnie mogliśmy szykować się na wieczorną imprezę urodzinową Sylwii. Jak w poprzednim roku jubilatka zażyczyła sobie przyjścia w kostiumach. Powiem tak. Kupując bilety nie myślałem o tym, że data zbiegnie się z jej urodzinami. Byłem miło zaskoczony. Impreza udana. Zresztą, jak zawsze. A pod koniec urodzin nic nie zapowiadało tego, że część uczestników postanowi ochłodzić się w pobliskim basenie :D



Następnego dnia pojechaliśmy do Dallas, gdzie odbywał się pierwszy polski festiwal, który organizowany był przez polską parafię. Miejsce położone niedaleko centrum miasta, ale również polskiego kościoła. Olbrzymia kolejka po jedzenie, możliwość zakupu polskich pamiątek, tłum ludzi... Ale mimo wszystko zabrakło mi takiego klimatu, jaki znam z Houston. Dodam jeszcze, że w trakcie trwania festiwalu przypadkiem uczestniczyłem w hiszpańskojęzycznej Mszy. A na sam koniec zapraszam Was na film :P

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz